Strona główna
nr 3(11)/2000


ROZWAŻANIA O NACJONALIZMIE

Na gruncie języka polskiego nacjonalizm ma zdecydowanie pejoratywny wydźwięk. Pozytywnym odpowiednikiem pojęcia „nacjonalizm" jest u nas „patriotyzm", chociaż nikt nie jest w stanie określić wyraźnej granicy oddzielającej te dwa zjawiska. Próby jej znalezienia prowadzą do zabawnych wręcz absurdów. Oto redaktor antyfaszystowskiego pisma „Nigdy Więcej!" Rafał Pankowski wykoncypował sobie, że „trafniejsze wydaje się powiązanie nacechowanego dodatnio pojęcia 

patriotyzmu z ‘patrią’ duchową, kulturową raczej niż fizyczną, terytorialną. (...) W odróżnieniu od patriotyzmu (...) nacjonalizm jest programem politycznym, z definicji żądającym dominacji określonej grupy narodowej na określonym terytorium" („Nigdy Więcej!” nr 3). Manipulacja posunięta jest tu do całkowitego zaprzeczenia źródłosłowu, pozwala za to zaklasyfikować jako „nacjonalistyczne" w pejoratywnym znaczeniu wszelkie hasła terytorialnego samostanowienia. Obiektywne znaczenie terminów „patriotyzm" i „nacjonalizm" próbuje znaleźć natomiast Stanisław Górka, który pisze: „Patriotyzm to uczucie, postawa (społeczno-polityczna) i forma ideologii łącząca przywiązanie do własnej ojczyzny oraz poświęcenie dla własnego narodu z szacunkiem dla innych narodów i poszanowaniem ich suwerennych praw. Nacjonalizm to uczucie, postawa (społeczno-polityczna) oraz forma ideologii podporządkowująca interesy innych narodów interesom własnego narodu, wyrażająca się w egoizmie narodowym, w wyolbrzymianiu zalet i niewidzeniu słabości własnego narodu, w żądaniu dla niego specjalnych przywilejów, w niechęci, nietolerancji i wrogości wobec innych narodów” („Mat’ Parjadka – anarchistyczny magazyn autorów” nr 1/1996).

„Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" Kopalińskiego definiuje nacjonalizm następująco: „ideologia i polityka, podporządkowująca wszystko interesom własnego narodu, żądająca dla niego specjalnych przywilejów, dyskryminująca inne narody (...), często w sposób agresywny". ] Także „Wielka Encyklopedia Powszechna PWN" zwraca uwagę, że nacjonalizm „w innych [językach - J.T.] (np. w polskim) ma wyraźne zabarwienie wartościujące, co wiąże się z reguły z zastrzeżeniem pojęcia n. do tych postaw i ideologii, w których pozytywna ocena własnego narodu łączy się z niechęcią lub wrogością do innych narodów". Nic więc dziwnego, że polscy nacjonaliści na ogół nie określają siebie tym mianem, nazywając siebie raczej „narodowcami", zaś dla swoich idei i organizacji rezerwując przymiotnik „narodowy". Może być to dalece mylące, gdyż odmawia związku z narodem patriotom nieendeckiej orientacji (a z drugiej strony sugeruje, że np. Narodowy Bank Polski może mieć coś z endecją wspólnego).

W innych językach pojęcie nacjonalizmu ma charakter bardziej opisowy i neutralny (choć w ostatnich latach możemy obserwować przypisywanie terminowi „nacjonalizm" coraz wyraźniejszego negatywnego ładunku emocjonalnego, co wiąże się z ofensywą Political Correctness). Zwrócił na to uwagę prof. Jerzy Szacki, który recenzując książkę Michaela Billiga „Banal Nationalism" napisał: „(...) należy tu przypomnieć, że sposób używania słowa `nacjonalizm' przez autorów anglosaskich jest na ogół odmienny od naszego, nie nadają mu oni bowiem znaczenia pejoratywnego i odnoszą do nader szerokiego zakresu zjawisk, które my zwykliśmy nazywać poczuciem narodowym, świadomością narodową, ideą narodową, patriotyzmem itd." Nie znaczy to jednak, że na Zachodzie posługiwanie się tym pojęciem jest łatwiejsze. Fakt, że w języku angielskim czy francuskim „nation" oznacza naród państwowy, potrafi skutecznie zdezorientować (dlatego np. działacze Internacio Komitato por Etnoj Liberoj stworzyli pojęcie „etnizmu", mające oznaczać ideologię stawiającą nacisk na odrębność kulturową, a nie polityczną). W rezultacie i tu mamy zamieszanie. 

Oto przykład. Charles Tilly w swej książce „Rewolucje europejskie 1492-1992" definiuje nacjonalizm w taki sposób: „Miano `nacjonalizmu' zyskały sobie dwa z gruntu odmienne zjawiska; możemy nawet mówić o dwóch rodzajach nacjonalizmu. Pierwszy z nich nazwiemy nacjonalizmem państwowym, drugi - nacjonalizmem państwotwórczym. Nacjonalizm państwowy wyraża się w bezwzględnym dążeniu rządzących do podporządkowania wszelkich poczynań państwa rozumianemu w pewien szczególny sposób interesowi narodowemu. Jako występujący w imieniu całego narodu, rządzący roszczą sobie prawo do całkowitego posłuszeństwa i wyłącznej lojalności wszystkich obywateli. Z nacjonalizmem państwotwórczym mamy do czynienia wtedy, gdy przedstawiciele jakiejś populacji, aktualnie nie sprawujący zbiorowej władzy w żadnym państwie, roszczą sobie prawo do autonomii politycznej lub nawet do posiadania odrębnego państwa. (...) W każdym razie nacjonalizm w dowolnej postaci opiera się na twierdzeniu, że ludność każdego państwa powinna się cechować pewną jednorodnością i że jej obowiązkiem jest głęboka lojalność wobec państwa, jako wcielenia dziedzictwa jej tradycji". Pokazuje to nam, jak może nas zaprowadzić w ślepy zaułek próba zdefiniowania nacjonalizmu bez zdefiniowania narodu (który tu zastąpić ma słowo "populacja"). Zamiast tego Tilly usiłuje zastosować jakąś formę „analizy klasowej": „rządzący" kontra reszta społeczeństwa, nacjonalizm jako mit uzasadniający ich panowanie. W takim ujęciu nacjonalizm okazuje się być zjawiskiem z gruntu antydemokratycznym, tymczasem kłam takiej tezie zadają demokratyczne formacje nacjonalistyczne, takie jak gaullizm. Skoro „nacjonalizm państwowy" w państwie narodowym jest tylko narzędziem rządzących, to można by nawet wysnuć z tego wniosek, że ideologia grup nacjonalistycznych pozostających w opozycji nacjonalizmem nie jest! 

Zajmijmy się teraz „nacjonalizmem państwotwórczym". W świetle zaproponowanej przez Tilly'ego definicji nacjonalizmem jest każde dążenie do autonomii - nawet z przyczyn czysto ekonomicznych lub politycznych (jak włoska Padania czy boliwijska prowincja Santa Cruz, o libertariańskich projektach państwowych typu Republiki Minerwy nie wspominając). Czy wobec tego możemy mówić o nacjonalizmie „księstwa Seborgi" (14 kilometrów kwadratowych zamieszkuje 362 mieszkańców)? Książe Girgio I w 1996 r. ogłosił niepodległość Seborgi od Włoch aby... zwiększyć jej atrakcyjność turystyczną (o libertariańskich projektach państwowych szerzej w „Tygodniowy Biuletyn Specjalny PAP" nr 2176). A oto inny, jeszcze bardziej skrajny przykład, opisany przez Jacka Kaczmarskiego w „Gazecie Wyborczej”: „Żyje w zachodniej Australii pewien farmer, który przed laty uznał, ze w efekcie gospodarczych decyzji rządu federalnego poniósł znaczne straty finansowe. Canberra nie podzielała jego opinii i wieloletni spór między obywatelem a jego rządem nie mógł znaleźć rozstrzygnięcia. Obywatel zaczął szukać precedensu - i znalazł prawo mówiące, iż kolonia może wypowiedzieć posłuszeństwo Koronie, jeśli ta działa na jego szkodę. Ogłosił się więc pokrzywdzoną kolonią (formalnie Australia nadal podlega królowej brytyjskiej), ustawił na granicach swej posiadłości rogatki, rozpoczął druk znaczków i napisał książkę o tym, jak uzyskał niepodległość. Canberra miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie wysyłać korpusu interwencyjnego. W ten sposób farmer ów stał się wraz ze swym państewkiem turystyczną atrakcją - ot, takim australijskim San Marino". 

Nie mylmy więc nacjonalizmu z ideologią państwową! W tą samą pułapkę zdaje się wpadać uczony tej miary co Ernest Gellner. W swej głośnej książce „Narody i nacjonalizm" pisze on krótko: „Nacjonalizm jest przede wszystkim zasadą polityczną, która głosi, że jednostki polityczne powinny pokrywać się z jednostkami narodowościowymi". Pojęcie nacjonalizmu jest kluczowe w świetle całej jego teorii głoszącej, że „Nacjonalizm stwarza narody, a nie na odwrót". Tymczasem Gellnerowska definicja nacjonalizmu także nie wyczerpuje zagadnienia. Co uczynić bowiem z chęcią ekspansji i panowania nad innymi narodami, która doprowadzić musi do stworzenia wielonarodowego imperium, w którym „jednostki polityczne" nie będą się pokrywały z „jednostkami narodowościowymi"? Czy Puryszkiewicz nie był nacjonalistą rosyjskim, a Hitler - nacjonalistą niemieckim? A jak nazwać obronę interesów grupy etnicznej („narodu" we wschodnioeuropejskim znaczeniu tego słowa) bez postulatu samostanowienia, którego nie da się osiągnąć choćby ze względu na zbytnie rozproszenie terytorialne (jak w przypadku przedwojennych żydowskich folkistów czy współczesnych Romów, niemieckich i holenderskich Fryzów bądź pakistańskich Mohadżirów)? Interesujący przypadek stanowią też irańscy Azerowie, którzy - choć zamieszkują zwarcie swoje terytorium - w odróżnieniu od np. Kurdów nie walczą o niepodległość, ale dążą do zapewnienia sobie jak najlepszego statusu w obrębie państwa irańskiego. Nazwiemy ich po staremu „nacjonalistami" czy też będziemy wymyślać jakieś neologizmy? 

Wszystkie te próby skłaniają mnie, by pójść po najmniejszej linii oporu i zastosować najprostszą, najbardziej ogólną definicję nacjonalizmu – „postawy i ideologii uwydatniającej szczególne znaczenie przynależności do narodu oraz nadrzędność interesu w stosunku do interesów innych grup społecznych" („Mała Encyklopedia Powszechna PWN").

Łatwość ta jednak jest pozorna, teraz bowiem musimy zdefiniować naród... 

Jarosław Tomasiewicz