Strona główna
nr 4(12)/2000


Z ZIEMI EGIPSKIEJ, „Z DOMU NIEWOLI”...

Lecz ja wiem, że król egipski nie pozwoli wam pójść, chyba że będzie zmuszony ręką przemożną. Wyciągnę przeto rękę swoją i uderzę Egipt wszelkimi cudami moimi, których dokonam pośród nich, a potem wypuści was (Księga Wyjścia 3, 19-20). Służby specjalne Izraela „uderzyły Egipt wszelkimi cudami swoimi”, by sprowokować emigrację wspólnoty karaitów z Kairu, żydowskiej sekty, istniejącej tam od VII wieku. Nie trzymał jej tam jednak na siłę żaden król, a ona sama nie miała wcale ochoty na wyjazd.

Sekta ta wyłoniła się w VII wieku za sprawą babilońskiego uczonego w Piśmie, Anana ben Dawida. Zakwestionował on większość przepisów talmudycznych, wprowadzając własną liturgię, kalendarz i praktyki religijne, w których można się doszukać echa nauk saducejskich i esseńskich. W pierwszych latach po wojnie karaici z Bliskiego Wschodu żyli w Jerozolimie i Hitt w Iraku, a największa wspólnota zamieszkiwała Kair. Na wiek XI i XII przypadają próby ugody Żydów ortodoksyjnych z „odszczepieńcami”, ale nie przyniosą one rezultatu, a rozłam się jeszcze bardziej pogłębi. „Nie mogą też powiedzieć: ‘Myśmy otrzymali tradycję od tego a tego, względnie od Proroków’, gdyż ich wywody są ich własnym wymysłem. Jest ich też bardzo mało, tak, że stanowią wśród Izraela znikomą mniejszość (...) Tylko w jednej krainie na zachodzie oraz w Egipcie i w Ziemi Świętej znajdziesz trochę karaitów. Żydzi obchodzili święto Szałasów na Górze Oliwnej, stawiali tam liczne szałasy, a w nich mieszkali ludzie wzajem się kochający i błogosławiący, a naprzeciwko nich leżeli obozem karaici, jak stado owiec. I Żydzi wyjmowali Torę i przeklinali odstępców, a oni milczeli i nie ważyli się odpowiadać – pisze z nie skrywaną dumą średniowieczny uczony żydowski z Hiszpanii, Abraham ibn Daud (1110-1180).

Karaici byli w Kairze społecznością ogólnie szanowaną i utrzymującą dobre stosunki z rządem egipskim (za-równo przed rewolucją 1952 r., jak i po niej). Do karaickiej szkoły w dzielnicy Khornofisz uczęszczały także dzieci muzułmańskie i koptyjskie (stanowiły w niej nawet większość). Zgodne współżycie trwałoby zapewne, gdyby we wszystko nie wmieszały się służby specjalne Izraela. Tworzą one „tajną” organizację wywrotową, do której wciągają, używając szantażu, młodego karaitę. Szyta grubymi nićmi intryga szybko zostaje odkryta przez policję egipską, a młodzieniec, po głośnym procesie z lat 1954-55, zostaje skazany na śmierć. W ten sposób cała wspólnota zostaje skompromitowana w oczach rządu egipskiego i tamtejszej opinii publicznej. Dobre stosunki odchodzą nieodwracalnie w przeszłość. Trochę „cudów” i „faraona” dało się „przywieść do zatwardziałości”. Izraelowi udaje się zdyskredytować także Egipt w oczach karaitów. Światu można ich teraz przedstawić jako sprzymierzeńców syjonizmu. W zaistniałej sytuacji karaitom nie pozostaje nic innego, jak wyjazd do Izraela. Tamtejszy rząd ogłasza z dumą „wyzwolenie” karaitów z „opresji arabskiej”.

Co ich czeka zatem w „Ziemi Obiecanej”? Dyskryminacja w pełnym tego słowa znaczeniu. Oficjalna, zaprogramowana, pełna cynizmu. Nie chodzi tu już bowiem o problemy związane z asymilacją i akulturacją. Nie była to bowiem zagubiona, pozbawiona elit, zacofana wspólnota. Chodziło o to, by zrobić z nich takich Żydów, jakich zaplanowały sobie syjonistyczne elity. Odmówiono im prawa do administrowania własnymi sprawami religijnymi, pozostawiając to całkowicie w gestii administracji cywilnej. Nie dopuszczono do powstania żadnej szkoły religijnej, zmuszając dzieci do nauki Talmudu (tylko wspólnocie w Ramla po długich bojach udało się wywalczyć własną szkołę). Groby na cmentarzu karaickim w Jerozolimie sprofanowano zaraz po jej zajęciu przez armię izraelską. Zazwyczaj sprawna policja izraelska wykazała w tym przypadku zadziwiającą opieszałość w wykryciu sprawców. Pozostali „nieznani”. Równocześnie koła rządowe oficjalnie deklarowały swe zainteresowanie karaitami, przedstawiciele rządu składali liczne „wizyty przyjaźni”, Ben Gurion chętnie się z nimi fotografował, prezydent Ben-Zvi ogłosił się ich „przyjacielem i protektorem”. „Przyjaźń” i „protekcja” prezydenta polegała głównie na tym, że patronował on fałszowaniu historii karaitów i pomniejszaniu ich dorobku kulturalnego. Niech nikt, kto zbiera informacje o tej społeczności, nie zagląda przypadkiem do któregoś z tomów Encyclopaedia Judaica! Niepokojące jest to, że „czarna legenda” karaitów, tworzona w Izraelu, przedostaje się także za granicę. Czasem można np. ze zdziwieniem przeczytać, że bolszewicki dyplomata Arnold Joffe czy sowiecki historyk Ewgienij Tarle byli właśnie karaitami. Wspomnijmy, że i do nas trafiła przed wojną owa czarna legenda. W 1937 roku do polskiej prasy przedostała się wiadomość, że w Berlinie pojawił się pewien karaita, proponując tajnym służbom hitlerowskich Niemiec zorganizowanie powstania karaimów w Polsce (sic!). Komentarze były raczej wesołe, jako że wspólnota ta liczyła wtedy w naszym kraju około tysiąca osób.

Jeszcze jedna „milcząca mniejszość” na świecie, pozbawiona wpływowego lobby (trudno uznać za takie garstkę wschodnioeuropejskich karaimów). Czy się jakoś bronią? Naturalnie! Robią to, co wszystkie prześladowane mniejszości w takiej sytuacji: rozmnażają się. W ciągu ćwierćwiecza od przymusowej emigracji w połowie lat pięćdziesiątych liczba karaitów podwoiła się. Problem w tym, że rodzą się ludzie, ale umiera tradycja. Tak jest oczywiście w Izraelu, karaici w Kairze i Hitt nadal ją kultywują. Jest ich jednak bardzo mało...

Syjonizm to nieślubne dziecko XIX-wiecznych nacjonalizmów europejskich. Kto jest Żydem? Paragraf 4B Prawa Powrotu z 1950 roku definiuje Żyda jako osobę urodzoną z żydowskiej matki bądź nawróconą na judaizm i nie będącą wyznawcą innej religii. Wyjątkowo nieprecyzyjna definicja. Kto to jest w takim razie „żydowska matka”? Błędne koło. „Judaizm” jest terminem niezwykle pojemnym semantycznie. Czy karaici albo np. samarytanie wyznają judaizm? Tych pierwszych uznano za żydów, prowokując ich emigrację do Izraela, ale w tym samym Izraelu odmówiono im prawa do kultywowania własnych tradycji religijnych. Za żydów uznano etiopskich Falaszy, choć ich „judaizm” niewiele ma wspólnego z judaizmem rabinicznym, a pod wieloma względami o wiele bardziej przypomina miejscowe etiopskie chrześcijaństwo. Marokańscy i tunezyjscy Żydzi oddawali cześć muzułmańskim świętym, a w praktyce nierzadko po prostu drzewom, kamieniom i grotom, w których znajdować się miały ich „groby”. Pod względem cech antropologicznych grupy te oczywiście różnią się znacznie od Żydów europejskich. Podsumować to można oczywiście banalnym stwierdzeniem, że Żydzi z różnych części świata mają więcej „wspólnego” ze swymi sąsiadami niż między sobą. Stąd już przecież w końcu niedaleka droga, by uznać za żydów np. wyznawców kościołów afrochrześcijańskich z tzw. grupy syjońskiej , czy też przedstawicieli kast rzemieślniczych z Sudanu Zachodniego, w których kulturze naukowcy dopatrują się wielu elementów „żydowskich”. Należy się cieszyć tylko, że np. izraelskie tajne służby nie uznały za żydów krymskich i polsko-litewskich karaimów, nie uczyniły z nich popleczników syjonizmu i nie ściągnęły do Izraela, skazując tym samym ich oryginalną kulturę na zaplanowane, powolne wymieranie...

Jerzy Rohoziński

/fragment artykułu „Potomkowie Jonasza” z pisma „Mówią wieki” nr 462./