Strona główna
nr 1(9)/2000


Redakcja poprosiła mnie, bym napisał coś o Gdańsku. Tekst niniejszy, z konieczności pobieżny (ze względu na objętość pisma), nie obejmuje nawet cząstki tego, czym chciałbym się z czytelnikami po-dzielić, więcej piszę o tym w przeszłych i przyszłych NIErządach (kawałek o Rezerwacie był przedru-kowany w Zielonych Brygadach # 13 [139]/99), a póki co zapraszam do Gdańska!

Mój Gdansk

Od urodzenia niemal mieszkam na Starych Domkach na Osieku w Gdańsku. Każde z owych okre-śleń ma swoje znaczenie. Nazwa ulicy 

Stare Domki
nie jest tłumaczeniem nazwy przedwojennej (co w starym Gdańsku jest niemal regułą), ta bowiem brzmiała Spandhaus Neugasse, co znaczy dosłownie Nowaulica Domusierot. Jako że obok była stara ulica Sieroca, zrezygnowano z powtarzania tej nazwy, a nowa wzięła się stąd, iż w efekcie wyzwolenia w 1945 była to jedyna w starym Gdańsku ulica posiadająca zabudowę obu pierzei. Reszta rozsypała się w proch, po Starym Mieście nie został niemal żaden ślad, podobnie ze Starym Przedmieściem, a tak zwana starówka (czyli Główne Miasto) została zbudowana po wojnie, niektóre zabytki są jeszcze w trakcie budowy. Kto szuka starych domków powinien udać się właśnie na Osiek, Zamczysko, Dolne Miasto, plac Wałowy czy Biskupią Górkę, albo poza Gdańsk – na Orunię, do Wrzeszcza, Nowego Portu, Oliwy czy Sopotu, gdzie zabudowa pochodzi często z epok późniejszych, ale jest autentyczna. Tu, na starówce, w efekcie odbudowy powstał, jak to ktoś z dumą (a może i nieświadomą autoironią) powiedział, Gdańsk jakiego nigdy dotąd nie było, pełen rekonstrukcji, kopii rzeczy stojących gdzie indziej, puzzli z innych obiektów, pastiszy, naśladownictw i uproszczeń, w sumie jednak –mimo protestów nowoczesnych architektów i tradycjonalistycznych konserwatorów – podoba się to i turystom, i mieszkańcom, bo trzyma klimat. Nie jest o to trudno, architektura gdańska jest bowiem dość prosta (wąskie, parupiętrowe kamieniczki ustawione szczytem do ulicy, często ceglane i z kamiennym obramieniem drzwi i okien, z przedprożem u dołu i figurką od olbrzyma na dachu; w zdobnictwie dominują symbole i stróże witalności, a nie święci, Neptun czy Merkury, co w mieście portowym może dziwić). Chętnie wykorzystywali to budowniczowie z przełomu wieków (gdy w miejsce secesji tworzono w duchu lokalnego neomanieryzmu), czy po wojnie (lepiej było bawić się w odbudowę niż socrealizm, a i bloki na Starym Mieście w lokalnym stylu stawiano, nie z płyty). Dziś kontynuują to miejscowi postmoderniści. Nie musi to być nic specjalnego, bo tu – jak w go, a w przeciwieństwie do szachów – liczą się nie figury, a masa i jej układ. Ba – i figury, czyli większe obiekty użyteczności publicznej, były tworzone w ten sposób, że powielano podstawowy moduł (Wielka Zbrojownia, podobnie jak Stara Pakownia, to cztery kamieniczki zestawione razem, dom kaznodziejów, prezbiterium kościoła Katarzyny, nawy hal innych kościołów czy środek Gmachu Głównego nowej Politechniki – trzy, kościół św. Barbary, szkoła mariacka, Mała Zbrojownia i ratusz Starego Miasta – dwa domki itd.), innym pomysłem było przedłużanie dachu niemal do ziemi (jak w nawie świętej Katarzyny, Wielkiego i Małego Młyna, nowego dworca kolejowego itp.). Bardziej skomplikowane konstrukcje przerastały chyba możliwości miejscowych mieszczańskich budowniczych – świadczyć o tym może fakt, iż w największym ceglanym kościele na świecie – mariackim nawa z jednej strony styka się z transeptem nie filarami a środkiem okien, a z drugiej transept ma nie trzy (jak z tamtej), a tylko dwie kamieniczki, że o braku jakichś większych ozdób nie wspomnę. Nie znaczy to, żeby nie umiano uzyskać owymi prostymi metodami niezwykłych efektów, wystarczy popatrzeć na gdańskie przedproża (i sienie domów) i porównać je z ubogim amsterdamskim pierwowzorem (co, podobnie jak w strojach, brało się z ich ubarwienia przez przykład idący ze strony Sarmatów), nie zmienia to jednak faktu, iż najambitniejsza z punktu widzenia architektury budowla – naśladująca kopuły rzymskiej bazyliki świętego Piotra, a postawiona na złość protestantom kaplica królewska – przyszła z zewnątrz. Ta przewaga [neo]manieryzmu wynika z gdańskiej historii, inaczej bowiem niż wiele innych miast nie w średniowieczu a w wiekach XVI i XVII przeżył Gdańsk apogeum swego rozkwitu i to do tej epoki nawiązywano w momentach odrodzenia po kolejnych katastrofach. A tych nie brakowało: z największych pierwszą była rzeź Gdańska w 1308, drugą zabór miasta przez Prusy w 1793 (Pomorze z odległym o kilkaset metrów Chełmem zabrano już wcześniej), a trzecią zburzenie miasta w trakcie (i po) wyzwoleniu w 1945. Z kolei największy rozkwit wiąże się z włączeniem miasta do Polski za Piastów (przed 997 i ponownie około 1119), a potem powrotem z rąk krzyżackich w 1454 (miasto żyło bowiem nie z ubogiej okolicy, lecz z pośrednictwa między największym krajem Europy – Rzeczpospolitą a ówczesnym centrum gospodarki świata – Holandią), wreszcie okresem przełomu XIX i XX wieku oraz – mimo wszystko – z okresem powojennym (za komuny odbudowa, stocznie itp., dziś być może odzyskanie przez Gdańsk swego centrum). 

Moja dzielnica, 

Osiek,
którego nazwa oznacza częstokół, jest ostatnim śladem po dawnym, słowiańskim Gdańsku. Kiedy w 1308 Krzyżacy spalili piastowski gród oraz niemieckie miasto w rejonie ulicy Długiej czy osadę targową przy kościele świętego Mikołaja, ich mieszkańców wygnano na Stare Miasto (było słowiańskie, więc rzeź je oszczędziła, Krzyżacy zabijali bowiem głównie... Niemców plus załogę grodu). Rybaków z grodu osiedlono właśnie na Osieku, czyniąc zeń odrębne miasto. Do XV wieku Polacy z Osieka mieli tu samorząd, a nawet własny ratusz; kres temu położył dopiero... powrót do Polski w 1454, kiedy to Stare Miasto i Osiek poddano władzy Głównego miasta (przy czym Osiek wraz z terenem zamku został doń włączony, a prokrzyżackie Młode Miasto, podobnie jak zamek, zrównano z ziemią). Ostatnimi śladami z tamtych czasów są bieg kanału Raduni od ulicy Rybaki do Motławy (dawniej było to koryto Wisły) i wpadający doń kanał młyński (zasypano go w latach 1960-tych, nie dbając o fakt, iż jest to ostatni ślad po fosie dawnego grodu z X wieku i cenny element dawnego wyglądu miasta, które niczym Amsterdam było poprzecinane mnóstwem kanałów odwadniających bagnisty teren, napędzających młyny, kuźnie itp.; do dziś zachowało się samo ujście do Raduni z połową barierki/mostu nad nim biegnącego). Tuż obok, vis a vis XVII-wiecznego sierocińca stoi Poczta Polska, ta znana z obrony 1 września 1939 i powieści Guntera Grassa, tegorocznego laureata nagrody Nobla, a pomiędzy nimi pomnik, ślad po wielkim show, jakie urządził Gierek 1 września 1979 (zrównano z ziemią nasz plac zabaw, eks-ogród i tymczasowy cmentarz, wyasfaltowano go, wokół boisk postawiono lampy i... tylko prądu nie doprowadzono, bo pomnik odsłaniano w dzień; wyasfaltowano też pobliskie ulice, ale nasza była za daleko, więc pozostały kocie łby, pomalowano za to na naszej ulicy jedną jedyną ścianę domu, bo tyle było stamtąd widać – pech chciał, że tuż przed imprezą spadł deszcz i zrobił się zaciek z komina). Jak wszystkie stare dzielnice – Osiek był zamieszkany głównie przez ludzi biednych, meneli itp., policja omijała ten rejon (z dzieciństwa pamiętam opowieść o milicyjnej nysce, która się odnalazła, ale już bez załogi, a Wujek Karwa opowiadał, jak w Technikum Łączności kazano im omijać Osiek, a przynajmniej nie zatrzymywać się tam pod żadnym pozorem). Ulubioną rozrywką na podwórku były tu walki uliczne na kamienie (grupy 40-50 osobowe nie raz, w wieku od 5 do 25 lat), ta szkoła przydała nam się potem, w stanie wojennym. Starsi kolesie głównie pili (ci co jeszcze żyją, o ile nie siedzą za jakiś kryminał, robią to do dziś), kasę mając m. in. od Oczkosi (było ich ponad dwudziestu, handlowali Wieczorami Wybrzeża w tunelu przy dworcu, powstał o tym nawet film Dzieci śmieci; to, co tamci zarobili na sprzedawaniu, ci starsi wygrywali potem od nich na podwórku w dołek). Kiedy rodzice pracowali w Stoczni (pamiętam czołgi za Radunią i helikoptery nad szkołą w 1970 czy wysłanie całego liceum do kina 16 grudnia 1979, co i tak niewiele pomogło – uciekliśmy na wiec), my wychowywaliśmy się na ulicy, bo telewizora nikt nie miał, a słuchać 60 minut na godzinę całą bandą chodziliśmy do ZURT-u. Dziś to już historia, nasza dzielnica nie różni się specjalnie od innych i tylko starych domków jest tu coraz mniej, bo bez remontu walą się kolejne XVII/XVIII-wieczne kamieniczki. Nie dba się o nie, odkąd nie ma tu już dawnych mieszkańców miasta. Ci nowi przyszli głownie zza Buga, mama opowiadała, że w latach 1960-tych na hali handlowały same wilniuczki, moi rodzice pochodzą z kolei spod Grodna. Czasem mam wrażenie, że owa wymiana ludności (nie pierwsza w dziejach miasta) miała silny wpływ na jego charakter: kiedy jestem w Warszawce, Krakowie czy temu podobnych, to już na pierwszy rzut oka widzę, że mieszkają tam na ogół tutejsi (świadczą o tym choćby nekrologi na kościołach, ich wieszanie ma sens tylko tam, gdzie ludzie są zasiedziali i wszyscy się od dawna znają). U nas wszyscy są nowi. Z jednej strony daje to większą atomizację na co dzień, z drugiej – większy pałer, ruchliwość, otwartość na nowe idee i formy aktywności. Nie przypadkiem więc Gdańsk stał się kolebką protestów społecznych, Wolnych Związków Zawodowych i Solidarności, kultury studenckiej (Bim-bom), rocka, jazzu, punka czy anarchizmu, a także prywatnego biznesu (już za komuny wielką rolę grał tu Jarmark Dominikański, potem za prawo do tworzenia spółek sprzedawali się działacze podziemia). Ta historia najnowsza, tak ważna w dziejach Polski, sprawiła, że ludzie zaczęli się odnajdować w tym mieście, zaczęło ono być ich miastem. Do tej pory odwracano się od niego, stąd brak pamięci o niemieckich poprzednikach, ale i wiejska, luźniejsza zabudowa starych dzielnic (zamiast ich pełnej odbudowy - zrazu widać zbytnio dusiliśmy się w mieście i trzeba było czasu na oswojenie; ale pamiętam też i kury czy świnie na podwórku), stąd też niezauważanie Motławy, a nawet pozbawienie Gdańska roli centrum. 

A przecież

Gdańsk
to miasto nad Motławą, nie nad Wisłą. Nad Wisłą siedziała głównie władza (tu Piastowie postawili swój gród, a Krzyżacy zamek i Młode Miasto, Prusacy zaś – Nowy Port; czasem mam wrażenie, że owe nowe miasta, porty, dzielnice – jak rozbudowane przez Prusaków w wieku XVIII Zespolone Miasta Chełm, a w XIX – Wrzeszcz, który po wojnie przejął po części rolę centrum, czy nawet zbudowana przez II RP Gdynia – to taka próba walki z Gdańskiem w stylu, także Nowej, Huty pod Krakowem). Tu ważna uwaga: u nas Gdańsk to tylko stare miasto, nikt tu nie mówi – jadę do centrum – tylko – do Gdańska! To rozróżnienie widać na różne sposoby, jak choćby w postaci zabudowy (powojenna odbudowa objęła XVII-wieczne, holenderskie kamieniczki, olano jako pruską zabudowę z przełomu XIX i XX wieku, której sporo jest za to we Wrzeszczu), czy w fakcie, iż ulice nie nazywały się tu przed wojną strasse, jak we Wrzeszczu, Oliwie i całych Niemczech, ale w dialekcie zbliżonym do holenderskiego – gasse. Jest jednak też i wielki Gdańsk, do którego obok Wrzeszcza czy Oliwy (włączonej do Gdańska dopiero w I połowie XX wieku) zalicza się i – osobny administracyjnie, lecz bliski historycznie (dwory patrycjuszy z XVI-XVIII wieku, potem przynależność do Wolnego Miasta) a zwłaszcza sentymentalnie – Sopot (za to Gdynia jest dla mnie abstrakcją, częściej bywam w Krakowie, Lwowie czy Poznaniu niż tam). Nazwa Gdańsk pochodzi od *Gdani, dzisiejszej Motławy (po staroprusku motława, a po słowiańsku gdania, gdynia znaczy tyle co mokra, wilgotna, od bagnisk, przez które leniwie toczyła swe wody z Żuław; idące z Moreny potoki nazywano orawami, czyli bystrymi, jak *Orania [dziś: Orunia] czy *Oława [dziś: Oliwa]; wokół delty jednego z nich powstał Gdańsk, co nadało mu kształt wachlarza, a że Główne Miasto leżało na prawo od niego, nazywano je też Prawym Miastem). Samo miasto, powstałe na wiek przed grodem, w IX stuleciu, leżało nad Motławą, w rejonie dzisiejszego Długiego Targu. W XIII wieku książęta pomorscy osadzili tu niemieckich kolonistów (Słowian – Polaków i Kaszubów – skupiając na istniejącym od XII wieku podgrodziu, późniejszym Starym Mieście), ponownej lokacji dokonali w wiek potem Krzyżacy (obok niego lokowano na prawie niemieckim Stare i Młode Miasto, zaś Osiek pozostał przy prawie książęcym do XV wieku). Próba wyłączenia Głównego Miasta z gry i przeniesienia centrum ku Wiśle nie powiodła się, a tylko rozwścieczyła mieszczan, więc, po nieudanej próbie w 1410, w 1454 gdańszczanie zrzucili jarzmo krzyżackie, burząc nadwiślański ośrodek i zastrzegając sobie w umowie z królem Polski, iż niczego obok Gdańska budował nie będzie. Jako że Polska dotrzymała warunków umowy i (poza próbami Zygmunta Augusta czy Batorego) szanowała na ogół szeroką autonomię miasta, jego niemieccy mieszkańcy pozostali jej wierni do tego stopnia, że nie tylko bronili się jak Jasna Góra w potopie (o czym się nie mówi, boć to lutry) czy do końca stali przy Leszczyńskim przeciw Rosji i Sasom w 1734, ale i jako jedyni stawili opór w czasie drugiego rozbioru Polski, strzelając do wchodzących do miasta pruskich rodaków, a następnie masowo emigrując (wtedy to wyjechała do Hamburga m. in. rodzina znanego filozofa, Artura Schopenhauera). Przez długi czas nie pozwolono też Prusakom na zacieranie śladów przeszłości (kiedy chcieli na Zielonej Bramie umieścić pruskiego orła, musieli przebić dodatkowe przejście, bo nad pozostałymi widniał herb Polski, Gdańska i Prus Królewskich, czyli Pomorza; podobnie na Bramie Wyżynnej orzeł niemiecki wylądować musiał od zaplecza). To przywiązanie do tradycji lokalnej (czego wyrazem jest i ów neomanieryzm, i przenoszenie fragmentów burzonych budowli na inne, jak z Bramy świętego Jakuba [dziś rejon Stoczni] na katownię [cała kamieniarka], kościół świętego Jakuba [hełm] i [lwy] na przedproże Dworu Artusa) załamało się dopiero za czasów nazistów, którzy planowali nie tylko wymazanie śladów polskości miasta, ale i przebudowę całej starówki w duchu modernistycznym czy narodowo-socrealistycznym. Dawny Gdańsk przestał istnieć zanim zburzyli go Rosjanie, lecz potem przyszła odbudowa, a zwłaszcza obecna moda na przeszłość (silnie nakręcona obchodami 1000-lecia miasta i wydanym z tej okazji albumem Był sobie Gdańsk; także i my mieliśmy w tym swój udział, już wcześniej np. organizując panichidę na poniemieckim cmentarzu, obecnie – parku przy Politechnice, którego murki są wykonane z nagrobków rozbitych za Gierka w ramach polonizowania miasta). I to, i plany odzyskania przez Gdańsk roli centrum aglomeracji (m. in. przez zabudowę terenów po byłej Stoczni Gdańskiej) są dowodem żywotności miasta i kolejnym jego odrodzeniem. A mnie – Słowianina, który wychował się w niemieckim mieście – cieszy, kiedy chodząc po uliczkach (rano koniecznie od strony Motławy, w południe – jej Opływu, a wieczorem – dworca PKP i wzgórz morenowych, bo tak tu słonko świeci), widzę jak wyrastają wokół nowe rzeczy warte zobaczenia, jak Niemcy nazywają zabytki, i tylko żal tych starych, ginących, ale cóż... życie!


Jany Waluszko